- Mimo wielkiej straty trzeba wybaczyć ludziom, że są zdrowi, żywi i cali, a mnie spotkała tragedia. Droga prowadzi przez zaakceptowanie straty. Zdarza mi się pracować z ludźmi, którzy przeżywają życiowe tragedie i staram się wytłumaczyć im, że to nie jest wina świata, to w ogóle nie jest niczyja wina. Życie bywa ciężkie - mówi Ewa Woydyłło - Osiatyńska. Właśnie ukazała się jej nowa książka napisana wspólnie z Martyną Harland pt. "Ukoić siebie. Czyli jak oswoić lęk i traumę".
Monika Szubrycht: W wyniku wypadku komunikacyjnego tracę sprawność. Z osoby samodzielnej, staję się z dnia na dzień osobą zależną od innych, niepełnosprawną. Jak mam ukoić siebie?
Ewa Woydyłło-Osiatyńska: Zajmie to dużo czasu. Dobrze, jeżeli ma się wrażliwy system wsparcia, ale też oświecony. Nie jest ważne współczucie - to oczywiście jest odruch, dobro, życzliwość, więc tego nie powinno zabraknąć, ale wsparcie, które rzeczywiście umacnia człowieka, to jest szukanie poprawy sytuacji. Nawet przy trwałym ograniczeniu ruchowym albo przy uzależnieniu od stałej pomocy, można szukać rozwiązań, na przykład - kto jeszcze mógłby się włączyć do opieki? W jaki sposób wykorzystać bardzo skromne, a nawet powiedziałabym niewystarczające usługi opiekuńcze, jakie świadczy państwo lub ubezpieczyciel - np. zasiłki, odszkodowania, świadczenia rehabilitacyjne. Te wszystkie sprawy osobie dotkniętej poważnym ograniczeniem należy udostępniać, ułatwiać i umożliwiać. Pomoc polega na tym, żeby towarzyszyć w smutku, rozpaczy, poczuciu straty, ale główny kierunek powinien biec w stronę poszukiwania ulgi, rozwiązań i pomocy. Szukania środków i możliwości, które w każdej sytuacji, nawet skrajnie trudnej, mogą się wydawać, zwłaszcza osobie, która tego doznała, niemożliwe do zrealizowania i osiągniecia. Czasami wręcz brakuje jej wyobraźni, żeby pomyśleć, że kiedykolwiek będzie lepiej.
Napisała pani piękne zdanie: "Najlepszym lekarstwem na wszystkie nieszczęścia jest drugi człowiek. Ma być dobry, nic więcej". Jeżeli tracę sprawność to nagle z grona moich przyjaciół i znajomych znikają ludzie, którzy nie chcą spotkać się z moim nieszczęściem. Na początku może mnie odwiedzą, ale z czasem mój styl życia tak bardzo będzie różnił się od ich stylu, że zaczną unikać spotkań. Zdrowi ludzie często też nie wiedzą, jak się zachować wobec osoby z niepełnosprawnością. Skąd wziąć tego dobrego człowieka, skoro starzy przyjaciele mnie zawiedli?
Na to pytanie mam dwie odpowiedzi, które można połączyć. Dlaczego ludzie się oddalają? Dlaczego zatrzymają się na moment, a potem wycofują? Są tacy, którzy mają niski poziom empatii, współodczuwania, brakuje im wyobraźni, są egoistyczni. Mam koleżankę, która znalazła się w takiej sytuacji, o które pani mówi. Razem spędzałyśmy czas chodząc po górach, jeżdżąc w wolne dni na rowerze, a teraz ona jest na wózku, albo grozi jej to, że przez całe życie będzie się na nim poruszać. I ja już nie widzę możliwości podtrzymywania tej znajomości, bo nie będziemy razem aktywnie spędzać czasu. Wycofam się. Przyjdę raz, złożę kondolencje, przyniosę kwiaty i szarlotkę, przyjdę może drugi raz i na tym koniec. To jest jeden typ ludzi. Czy można się na nich gniewać? Ja chcesz, to się gniewaj, ale to niewiele zmieni. Są też inni - ktoś przychodzi, deklaruje pomoc, mówi: "Należę do klubu książki, to może włączysz się ze mną? Spotykamy się online". Ktoś próbuje zachęcać do podtrzymywania relacji na warunkach umożliwiających ciekawy kontakt. Osoba dotknięta nieszczęściem może się znajdować na początku tej trudnej drogi, tuż po tym zdarzeniu i wtedy nie ma siły, jest cała rozpaczą, poczuciem wielkiej straty i nieszczęścia. Ta druga osoba nie przeszła przez coś takiego i wydaje jej się, że skoro deklaruje pomoc to trzeba z niej skorzystać, pogadać o różnych sprawach, obejrzeć film, spędzić ciekawie czas.
Jak ją znaleźć?
Gdy dotknięta nieszczęściem osoba ma obok siebie dobrych ludzi, to ci dobrzy ludzie mogą jej pomóc. Mogą usłyszeć: "Słuchaj, dzisiaj jestem w stanie całkowitej rezygnacji z życia. Jest mi ciężko, nie wyobrażam sobie, że kiedykolwiek będę gotowa, żeby się spotykać z ludźmi. Masz sposób, żeby mi trochę w tym pomóc?". Gdy ktoś otwiera się i szczerze odsłania swoją duszę, a drugi człowiek jest empatyczny, to wtedy pomoże zobaczyć, jakie potrzeby ma człowiek, którego spotkało coś złego. Bo my nie znamy potrzeb kogoś, kto znalazł się w ekstremalnym położeniu, jeżeli sami nie byliśmy w takiej sytuacji. Jest więc trochę miejsca na inicjatywę osoby, która została dotknięta nieszczęściem. Nie chodzi tylko o to, że ludzie są niewrażliwi i nie przychodzą, bo zapominają. Często nie wiedzą, co mogą zrobić.
Jestem osobą żyjącą w świecie, w którym biegam na koncerty, do kawiarni, wyjeżdżam, pracuję, coś robię. Przychodzę do ciebie i rozbijam się o ścianę. Zastaję kogoś ze spuszczoną głową i łzami w oczach. Co mogę zrobić? Może przeszkadzam? Wobec tego się wycofuję. Jeżeli usłyszę: "Nie przeszkadzasz mi, jestem ci wdzięczna, że przyszłaś. Opowiedz coś o sobie. Spróbujmy wrócić do naszej przyjaźni. Wybacz mi, jeżeli nie mogę z tobą na równym poziomie być atrakcyjna, ale tęsknie za tobą i chciałabym spędzać z tobą czas". Jeśli usłyszysz takie słowa to przyjdziesz. Czasami dotyka człowieka nieszczęście, czasami nieszczęście sprawia, że się gniewa na cały świat, że nie lubi świata, który pędzi dalej, a tę osobę zostawia samą z jej nieszczęściem.
Mimo wielkiej straty trzeba wybaczyć ludziom, że są zdrowi, żywi i cali, a mnie spotkała tragedia. Droga prowadzi przez zaakceptowanie straty. Zdarza mi się pracować z ludźmi, którzy przeżywają życiowe tragedie i staram się wytłumaczyć im, że to nie jest wina świata, to w ogóle nie jest niczyja wina. Życie bywa ciężkie. Mogą być różne powody tego, że się ludzie odwracają. Trzeba się zastanowić, dlaczego? Może nie wiedzieli, może im nie powiedziałam, czego mi potrzeba. Inni mogą po prostu wiedzieć.
Szłam kiedyś na korty do parku Skaryszewskiego grać w tenisa. Na teren obiektu wchodzi się przez małą furtkę. Furtka stoi na podwyższeniu, są tam dwa albo trzy schodki. Z rakietą wystającą z plecaka jechał młody mężczyzna na wózku inwalidzkim. Dotarł do furtki i wyciągnął rękę, a ja, ponieważ byłam tuż za nim, chciałam mu furtkę otworzyć. I wtedy usłyszałam: "Nie, dziękuję, proszę mi pozwolić samemu wjechać". Powiedziałam: "Oczywiście". Otworzył sobie furtkę, miał sposób na pokonanie tych paru schodków. Uśmiechnęliśmy się do siebie. Potem grał na sąsiednim korcie. Gdy powiedział: "Proszę mi pozwolić..." to oczywiście byłam w pogotowiu, żeby mu pomóc, ale byłam pełna uznania dla jego samodzielności. Natomiast jeżeli ktoś nie powie, że sam sobie poradzi to gdybym mu otworzyła furtkę, to mógłby pomyśleć: "Boże! Cały świat ma mnie w pogardzie! Nie wierzy, że potrafię sobie poradzić. Ludzie są okrutni, są okropni". Widzi pani, jakimi drogami może biec uraza? Trzeba mówić, gdy czegoś potrzeba lub nie potrzeba. Jeżeli ktoś nie mówi, to inni mogą nie zgadnąć albo źle zgadnąć. Zadbać o siebie to znaczy poprosić o coś, co mi pomoże. Mogę powiedzieć: "Nie opowiadaj mi o swoich dzieciach, bo mi strasznie przykro, że ja nie będę miała dzieci". Wtedy zacznę mówić o pracy, o filmie, o tym, gdzie byłam, natomiast przestaję opowiadać o swoich dzieciach czy wnukach.
Mówi pani o bardzo ważnej rzeczy, czyli o komunikowaniu swoich potrzeb. Mam poczucie, że może w młodym pokoleniu tak jest, ale w pokoleniu starszym nie myślało się o swoich potrzebach. Szło się na imieniny do cioci, nieważne, że podała niesmaczne potrawy - jadło się i dziękowało. Ciężko jest osobom, które już zebrały sporo doświadczeń w życiu, wnieść powiew szczerości i tego, że można powiedzieć o swoich pragnieniach zamiast spełniać cudze oczekiwania.
Warto się uczyć, gdy się czegoś nie umie. Jeżeli ci służy to, jak się zachowujesz, jesteś z tego zadowolona i możesz każdego dnia wieczorem powiedzieć: "Och! To był cudowny dzień" to wtedy żyj sobie tak, jak żyjesz. Ale jeżeli jesteś niezadowolona, to spróbuj nauczyć się postępować inaczej. Nauczyć się, to zacząć postępować inaczej niż dotąd.
Jeżeli nie wiem, jak to osiągnąć, wystarczy wejść do księgarni i powiedzieć: "Dzień dobry, zupełnie nie umiem rozmawiać ze swoim wnukiem. Dzieciak jest bystry, niby wszystko dobrze, ale po pięciu minutach spieszy się i chce wychodzić. Może jest jakaś książka o tym, jak rozmawiać z dziećmi?" Przypomnę — na wszystko lekarstwem jest drugi człowiek, tylko nie zawsze ten sam. Czasami jest to ktoś w księgarni czy bibliotece, czasami sąsiadka, która ma wokół siebie gromadkę dzieci albo przyjaciółki. Widzę: ta to ma fajnie, zawsze jest z kimś. Pytam: "Pani Zosiu, co pani robi, że jest pani taka towarzyska?" I słyszę na przykład: "Zawsze jestem pogodna i uśmiechnięta".
Niestety, są ludzie, którzy się nie uczą. Gdyby były zachwycone swoim życiem - proszę bardzo, tak trzymaj. Ale gdy jesteś niezadowolona - to weź, poszukaj sposobu, by coś zmienić. Odpowiedzialność za jakość życia ponosisz ty. Zapytaj bliskich i znajomych, co robisz źle, że ciebie nie lubią. Możliwe, że ktoś ci powie: "Nie przychodzę do ciebie, bo jesteś nudna. Ciągle opowiadasz o wojnie albo o tym, co cię boli. Albo tylko krytykujesz, że założyłam nie taką bluzkę, że mam nie taką fryzurę." Wtedy przeproś i podziękuj i od tej pory mów o rzeczach, które interesują i nie urażają innych osób. Myślę, że dotyczy to częściej osób starszych niż młodego pokolenia.
Chociaż wcale nie jestem wcale pewna, że młodzi ludzie są bardziej świadomi swoich potrzeb ani tym bardziej potrzeb starszych osób. O tym trzeba rozmawiać, wzajemnie się poznawać. Młodzież i dzieci mają straszne problemy z dorosłymi, ale odwrotnie też — dorośli słabo znają młodszych, więc jedni i drudzy z tego powodu popadają w poważne konflikty i kolizje.
No ale ja mam przykład cioci, której nikt nie odwiedza - wydaje mi się, że starszym osobom trudno jest przyjąć do siebie, że coś robią nie tak. Nauka wymaga wysiłku. Ciocia nie chce się uczyć. Świat jest zły, a nie ona. Syn robi źle, że nie przychodzi, a nie ona, że krytykuje go na każdym kroku.
Jeżeli nam na cioci zależy i jesteśmy pełni współczucia dla jej osamotnienia, odizolowania od życia między ludźmi, to można ja po prostu zapytać: "Czy ciocia czuje się w życiu spełniona? Szczęśliwa? Zadowolona?" i zobaczymy co odpowie. Ciocia może być osamotniona, ale nikogo nie lubi i wcale nie chce, aby jej towarzyszyli. Na przykład żyje wspomnieniami i uważa, że wszyscy wspaniali ludzie umarli, a ci co zostali, to są okropni.
Czasami pytam osoby, które przychodzą do mnie po pomoc: "Kogo w życiu, pani czy pan lubi?". I dowiaduję się: "Nikogo". Wtedy mówię: "Proszę się nie dziwić, że jest panu smutno i ma pan depresję". Trzeba szukać w ludziach tego, co jest dobre. Terapia jest świetną okazją, żeby zweryfikować system wartości i uwolnić się od ciągłej niechęci do wszystkiego. "Tych nie lubię, bo są młodzi, tych nie lubię, bo są starzy, a tych dlatego, bo są łysi". Pójście do psychologa może otworzyć na światło i powietrze. Może tak być, że ktoś miał ciężkie życie, bliską osobę, która ciągnęła w dół. To sprawiło, że człowiek został zaprogramowany na chroniczną niechęć do wszystkich. Terapia może pomóc, również odpowiednie lektury. Są różne sposoby, aby poprawić jakość swojego życia. Nie zależy to od tego, gdzie się mieszka, ile się ma lat, ile pieniędzy, lecz od tego, jak człowiek odnosi się do świata.
Zaczęła pani rozmowę od osoby dotkniętej wielkim nieszczęściem. Kto się odwraca od ludzi, staje się w końcu samotny.
Kto nie lubi świata, ani nikogo w tym świecie, to naturalną rzeczą jest - tak mi się przynajmniej wydaje - że nie lubi siebie. Tak jest?
Trudno powiedzieć. Czasami ma się wyrzuty sumienia, pretensje do siebie, że okropnie źle żyłam, że jestem do niczego, ale to też trzeba z kimś skonfrontować, sprawdzić, co takiego się dzieje, jeżeli mi to przeszkadza. Bo może być tak, że bardzo lubię swoje życie. I nawet jeżeli w nim nie ma nikogo, czuję się w nim dobrze. Uważam, że takie życie chcę mieć i spełniam to, na czym mi zależy. Każdy jest inny. Są osoby, które wystarczają same sobie, nie wiem, czy siebie lubią czy nie, to nie ma znaczenia. Bywa też tak, że jeśli ktoś siebie nie lubi, to robi sobie jakąś krzywdę. Można się krzywdzić zapijając się na śmierć albo tnąc sobie żyły, czy popełniając samobójstwo. Każdy może ocenić, czy ma dobre życie, czy nie. Dopiero gdy człowiek chce o tym rozmawiać, można zadać pytanie: "Czego ci w życiu brakuje?". To jest jedno z pierwszy terapeutycznych pytań. Czasami, gdy się z kimś umawiam na rozmowę proszę przed spotkaniem, żeby ta osoba wypisała na kartce kilka rzeczy, które chce w swoim życiu zmienić. Od tego zaczynamy. I potem zastanawiamy się, jak te braki zapełnić.
Czym dla pani jest dobre życie?
Dla mnie dobre życie to takie, kiedy mogę ciekawie pracować. Nie było tak zawsze. Gdy miałam małe dzieci to zajmowałam się dziećmi. A dzisiaj mam czas dla siebie i swoich pasji.
Gdy pani o tym mówi, wyświetla mi się w głowie piramida potrzeb Maslowa, gdzie na samym szczycie jest samorealizacja.
(Śmiech) Nie nazywam tego samorealizacją. Do tego może mam jeszcze parę szczebli do pokonania. Ja raczej realizuję swoje cele, nie siebie. Nie wiem, czy mi coś z tego przybywa, czy ubywa. Lubię pracować z kobietami. Ogromna część mojej działalności publicystycznej, pisarskiej i terapeutycznej, jest nastawiona na to, żeby dodawać kobietom poczucia mocy. Obserwuję z satysfakcją, jak moje pacjentki, moje koleżanki czy osoby, z którymi mam spotkania - zaczynają coraz śmielej realizować swoje cele. I to w głównej mierze jest również moim celem.