Są szkoły i przedszkola integracyjne tylko z nazwy. Dzieci niepełnosprawne funkcjonują tam gdzieś poza grupą. Nie są angażowane do przedstawień, bo mówią niewyraźnie i jeszcze, olaboga, pomylą tekst. Czytałam o klasach, w których ucznia za karę sadzano z niepełnosprawną koleżanką. Tak ma wyglądać integracja? - dziwi się pani Magdalena, mama 12-latki z zespołem Downa.
Aleksandra Bujas, Interia.pl: Podjęli państwo bardzo odważną decyzję. Wiem jednak, że nie chodziło o zaspokajanie rodzicielskich ambicji, a wyborze szkoły zadecydowały zupełnie inne względy. W tym predyspozycje córki.
- Paulinka poszła do szkoły podstawowej z oddziałami integracyjnymi - została zapisana do 15-osobowej klasy integracyjnej, w której jest jednym z trojga uczniów z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego.
- Bardzo długo zastanawialiśmy się, czy aby na pewno dobrze robimy, ale postawiliśmy na integrację. Powody były trzy. Po pierwsze, do szkoły specjalnej, co do której mieliśmy przekonanie, jest z naszej miejscowości aż 40 km. To duża odległość, jak na pierwszoklasistkę. Szkoła, którą wybraliśmy, położona jest 15 kilometrów od naszego domu.
- Druga sprawa to predyspozycje Pauliny. Wyniki testów, którymi jest badania, wskazują na dolną granicę normy intelektualnej. Do szkoły poszła o rok później, udało nam się przetrzymać ją w zerówce dwa lata. Dzięki temu utrwaliła podstawy, poznała litery, cyferki. Była bardzo solidnie przygotowana, bardziej niż niejedno zdrowe dziecko.
- Wreszcie - kadra. To podstawa. Wiedzieliśmy, że w tej placówce pracują zaangażowani nauczyciele, zrobiliśmy zresztą wcześniej "wywiad środowiskowy", pytaliśmy innych rodziców. To mała szkoła, wiedzieliśmy, że nasza córka tam nie zginie, a będzie dobrze "zaopiekowana".
Dlaczego kadra zatrudniona w danej szkole jest tak ważna?
- Kiedyś uważałam, że im więcej specjalistycznych zajęć, dodatkowych atrakcji, tym lepiej. Im bardziej nowoczesna szkoła, im doskonalsze pomocne dydaktyczne, tym więcej dziecko skorzysta. To nie do końca tak. To jasne, że szkoły, szczególnie te prywatne, będą się wspaniale reklamować. Ale dziecko niepełnosprawne nie skorzysta z tego wszystkiego, o ile uważny nauczyciel w pierwszej kolejności nie zadba o nie w taki najbardziej podstawowy sposób.
Czyli?
- Bo co, jeśli siedmiolatek nie zdąży do toalety, albo będzie się wstydził zapytać? To się może przytrafić nawet zdrowemu dziecku. Córce w zerówce zdarzył się "wypadek" - jest samodzielna, ale raz nie udało jej się rozpiąć spodni na czas. Tego dnia jej pani nie było, zastępowała ją inna osoba. Nikt nic nie zauważył, a mała krępowała się podejść.
Słowem, indywidualne podejście, nauczycielska uwaga to sprawy kluczowe. A aspekt dydaktyczny?
- Paula cieszy się, że ma takie same podręczniki jak wszyscy. Naśladuje inne dzieci i dzięki temu wiele się uczy. Realizuje podstawę programową, ale wymagania są dostosowane do jej możliwości.
- Oczywiście panie oceniają ją łagodnie, biorą pod uwagę jej ograniczenia, ale też zaangażowanie. Pani Anna Sobolewska w książce "Cela" napisała, że dzieci z zespołem Downa należy oceniać wielkodusznie, bo ich nie da się ich zepsuć pochwałami. Zgadzam się z tym.
Jak inne dzieci przyjęły Paulinkę?
- Bardzo dobrze, ale i tu ukłony należą się nauczycielom. Wychowawczyni już na pierwszym zebraniu organizacyjnym rozmawiała z nami, rodzicami i zorganizowała panel dla rodziców, każdy mógł opowiedzieć o swoim dziecku z orzeczeniem, a inni mieli możliwość zadawania pytań. W ten sposób, już na wstępie można było uniknąć niedomówień. Wiadomo, że dzieci nasiąkają tym, co serwuje im się w domu, słyszą rozmowy dorosłych, nawet jak nam się wydaje, że nie słyszą. U nas rodzice zostali przygotowani i przygotowali też swoje dzieci. One wiedziały, że będą mieli w klasie kolegę i koleżanki, którym trzeba w niektórych rzeczach pomagać, nie wolno się z nich śmiać.
Z dziećmi nauczycielki też rozmawiały?
- Tak, oczywiście - z wyczuciem. Młodszym dzieciom wystarczą proste odpowiedzi. W przedszkolu pytały, dlaczego Paulinka mówi niewyraźnie i dlaczego tak często jej nie ma oraz czy można się z nią bawić. Gdy usłyszały, że tak, już wszystko było w porządku.
Paulina jest już uczennicą IV klasy. Co będzie dalej z jej edukacją?
- Chcielibyśmy, żeby skończyła szkołę podstawową razem ze swoją klasą, jej samej zresztą szalenie na tym zależy. Wiem, że rodzice innych dzieci niepełnosprawnych uczęszczających do szkół specjalnych bardzo sobie cenią wydłużanie poszczególnych etapów edukacyjnych, bo dzięki temu dziecko uczy się dłużej. Zdecydowaliśmy, że nie będziemy oddzielać Pauli od jej klasy. Zresztą w szkole integracyjnej z wydłużaniem etapu byłoby trudniej. I tak jest o rok starsza niż pozostali, ale w ogóle tego nie widać. A gdyby została w III klasie, byłaby sfrustrowana.
Nie rozumiałaby, dlaczego musi powtarzać klasę, skoro uczy się dobrze, a cała klasa poszła dalej.
- Mogłaby to bardzo przeżyć. Obserwujemy ją. Codziennie opowiada, jak było w szkole i są to pogodne opowieści. Wiadomo, że na studia nie pójdzie, ani nie będzie zdawać matury. Po szkole podstawowej najprawdopodobniej, jako 17-latka, trafi do szkoły przysposabiającej do pracy.
Wygląda na to, że udało się ominąć niejedną pułapkę.
- Mieliśmy wiele szczęścia. Przede wszystkim, nie zawiódł czynnik ludzki. Gdyby okazało się, że córce w szkole źle się dzieje, natychmiast byśmy ją stamtąd zabrali. Nie czekalibyśmy ani sekundy dłużej. Muszę doprecyzować, nie wszystkie szkoły integracyjne funkcjonują tak, jak nasza. Często to się po prostu nie udaje... Zresztą, tutaj nie było wielkiego doświadczenia ze strony pedagogów, ogromne były ich chęci.
- Są szkoły i przedszkola integracyjne tylko z nazwy. Dzieci niepełnosprawne funkcjonują tam gdzieś poza grupą. Nie są angażowane do szkolnych przedstawień, bo mówią niewyraźnie i jeszcze, olaboga, pomylą tekst. Nie są typowane do konkursów, nawet tych plastycznych czy recytatorskich, nie są wybierane jako dyżurni. Czytałam o klasie, w której za karę sadzano przeszkadzającego ucznia w jednej ławce z niepełnosprawną koleżanką (sic!). Tak ma wyglądać integracja? Raczej izolacja. A to są, niestety, jeszcze bardzo częste sytuacje.
Gdyby jednak okazało się, że Paulinka nie daje sobie rady, jaką placówkę wezmą państwo pod uwagę?
- Musielibyśmy wozić ją do szkoły specjalnej, ewentualnie do SOSW, położonego jeszcze dalej. Dojazdy byłyby męczące, podobnie jak przymus bardzo wczesnego wstawania, ale na pewno nie zdecydowalibyśmy się na internat. To zbyt trudne dla 12-latki z zespołem Downa, tak wrażliwej, jak Paulina. Wiem jednak, że są rodziny, które po prostu nie mają innego wyjścia.
- Szkoła specjalna byłaby naszym pierwszym wyborem, gdyby była trochę bliżej. Rozważaliśmy wszystkie za i przeciw. Odetchnęliśmy, gdy okazało się, że córka sobie radzi. Jak długo? Okaże się.
Zgadza się pani ze stwierdzeniem, że dobrze poprowadzona integracja to obopólne korzyści?
- Tak. Bez dwóch zdań. "Nasze dzieci" osłuchują się z prawidłową mową, naśladują inne dzieci, chcą robić wszystko tak, jak one. Oczywiście nie zawsze się to udaje. Mądry nauczyciel zareaguje i nie podetnie im skrzydeł. Uczniowie pełnosprawni, w placówce integracyjnej przez wielkie "I" też mogą nauczyć się bardzo wiele. Obecność niepełnosprawnych rówieśników nie zaniża poziomu grupy, przeciwnie. Są rodzice, którzy tego boją się najbardziej! Dzieci zdrowe pójdą do przodu, bez obaw, do tego rozwiną empatię, opiekuńczość i inne przydatne cechy. Będą mieć też otwarty umysł. A tego nie sposób przecenić.
- W przyszłości, jako pracodawcy, szefowie czy decydenci mogą być bardziej wrażliwi na potrzeby osób niepełnosprawnych. Nie będą się bali ich zatrudniać, bo temat oswoili w szkole. Zdrowi muszą wyjść do niepełnosprawnych, wykazać inicjatywę, wyciągnąć rękę. Inaczej się nie da tego zrealizować.