Rozmiar czcionki:
A
A
A
Kontrast:
a
a
a
a

Tango: Terapia, o której często nie wiedzą lekarze

- Przychodzi na zajęcia małżeństwo. Etap przejścia pięciu schodków, przytrzymania drzwi często trwał bardzo długo, bo co chwila musieli się zatrzymywać. W sali, pan, który chodził o lasce, odstawiał ją, chwytał się w objęciu żony i przez całą godzinę tańczyli - mówi Ula Wojtkowiak, tancerka tanga argentyńskiego, instruktorka gyrokinesis, pedagog.

Monika Szubrycht, Interia.pl: Jesteś nauczycielką tanga oraz instruktorką gyrokinesis. Te rzeczy kojarzą się z pięknym ciałem i doskonałością. Po co ci w tym wszystkim osoby niepełnosprawne?  

Ula Wojtkowiak: Osoby niepełnosprawne są jedną z grupy odbiorców tanga i gyrokinesis. Na nich obydwie te metody mogą działać zbawiennie. Na Zachodzie bardzo popularna jest tangoterapia, powstało sporo literatury na jej temat. Uczestniczyłam też w wielu seminariach poświęconych tangoterapii, między innymi w szpitalu La Sapienza w Rzymie, gdzie w sesjach brali udział profesorowie, neurolodzy i specjaliści z całego świata, a także sami zainteresowani. Jako tancerka mam mieszane odczucia co do samej nazwy tangoterapia. Po prostu - tango jest terapeutyczne, jak każdy inny taniec, ale ponieważ rządzi się określonymi prawami, może zdziałać cuda. Sama mogłam się o tym przekonać, pracując z osobami z chorobą Parkinsona. 

- Tango, które wpływa na poczucie równowagi, na stabilność, na oddech, warunkujący rytm w ciele, miało na tych ludzi zbawienny wpływ. Uczyło zaufania do partnera/partnerki w tańcu, jak i samego siebie, druga osoba była wsparciem, ale jednocześnie tańcząc tango, każdy ma ogromną motywację do szukania w sobie autonomii, zarówno w ciele jak i na poziomie emocjonalnym. Poza tym, osoby z chorobą Parkinsona to są zazwyczaj, choć nie zawsze, osoby starsze, stąd i muzyka tangowa, która odwołuje się do przeszłości, jest im w jakiś sposób bliska i zrozumiała. Dla mnie prowadzenie tych lekcji, wraz ze znakomitym nauczycielem i tancerzem Jankiem Woźniakiem, było ogromną przygodą. Zajęcia odniosły ogromny sukces, dlatego, kiedy projekt się skończył, uczestnicy bardzo przeżywali naszą rozłąkę.    

To było tango w czystej postaci?  

- W swoje zajęcia wplatałam też inne formy ruchu, nie tylko samo tango, bo część osób niekoniecznie była zainteresowana tym konkretnym tańcem, wolała inne. Poza tym, zdarzały się osoby, którym nie wolno było chodzić do tyłu, bo mają problem z błędnikiem, a kobiety w tangu chodzą do tyłu. Starałam się znaleźć alternatywę dla takich uczestników i wplatałam elementy pedagogiki ruchu, zajęć teatralnych, które sprzyjają integracji, łączeniu się w grupy i tym samym otwarciu się na drugiego człowieka i na siebie. Lekcję tanga poprzedzał poza tym zawsze łagodny trening gyrokinesis - wspaniale działający na wzmocnienie i koordynacje ruchową.  

Te metody działały?  

- Obserwowaliśmy cuda, które działy się podczas zajęć. A najczęściej działy się wtedy, gdy zadania nie były skoncentrowane na jednej osobie, tylko były wykonywane w parach. Zwłaszcza, kiedy pary tworzyli ludzie, którym nawzajem na sobie zależy, bo małżeństwa też brały udział w projekcie.  

Jak wyglądały owe cuda?  

- Przychodzi na zajęcia małżeństwo. Śnieży, ślisko, zimno, więc oboje uważają na każdy swój krok. Etap przejścia pięciu schodków, przytrzymania drzwi często trwał bardzo długo, bo co chwila musieli się zatrzymywać. W sali, pan, który chodził o lasce, odstawiał ją, chwytał się w objęciu żony i przez całą godzinę tańczyli. Chodzili w takt muzyki, z uśmiechem, widać było, że ogromną radość sprawia im to, że mogą w sposób płynny wykonywać daną czynność, a tego właśnie brakuje w chorobie Parkinsona.

- Drugi przykład - emerytowany profesor chemii z mocno postępującą chorobą, był przyprowadzany przez małżonkę. Na początku bardzo biernie i niechętnie podchodził do wszelkich zadań, po krótkim czasie, coś go musiało zafascynować - zmienił swoje podejście. Pod koniec roku, podczas zadania polegającego na improwizowanym, bezdotykowym partnerowaniu drugiej osobie, to on prowadził swoją żonę. Uważny, opiekuńczy, dbający o swoją równowagę, tak, aby maksymalnie zapewnić jej komfort.  

- Chcę podkreślić, że w zajęciach brały udział nie tylko pary. Uczestnicy przychodzili również pojedynczo, były też osoby bardzo samotne. Poznawały na miejscu innych, integrowały się, albo nie, ale zawsze miały okazję do spotkania - była to szansa wyjścia choć na chwilę z kontekstu swojej choroby.

Nie wiem, czy w Polsce, lekarze zalecają pacjentom z chorobą Parkinsona pójście na zajęcia taneczne... 

- Podejrzewam, że nie. Nie chcę mówić, że nikt tego nie zaleca, bo nie wiem, ale z rozmów z samymi zainteresowanymi, z którymi współpracowałam dwa lata, wynikało, że tangoterapia jest czymś zupełnie nowym. Czymś tak alternatywnym, że na początku większość z tych osób reagowała niedowierzaniem. Pani Ewa, która też zmaga się z chorobą Parkinsona w początkowym stadium choroby, osoba bardzo inteligenta, oczytana i ciekawa tego, jak można sobie pomóc, natknęła się na informację, że ten taniec pomaga chorym. Zaczęła więc tanga szukać. Zapisała się na zwykłe zajęcia, a potem zaproponowała Jankowi prowadzenie tych konkretnych zajęć. Wydaje mi się, że jesteśmy coraz bardziej otwarci na alternatywne metody leczenia. O działaniu terapeutycznym tanga napisałam zresztą pracę magisterską. 

Gdzie można było zająć się takim tematem?  

- Na DAMU (Divadelní Fakulta Akademie Múzických Umění), czyli Wydziale Teatralnym Akademii Sztuk Scenicznych w Pradze. Ziarno zostało zasiane i gdzieś tam zaczynało kiełkować. Wywodziło się od metody pracy mojego profesora Ivana Vyskočila. Profesor jest aktorem, reżyserem, psychologiem, filozofem i dramaturgiem. Ma już 91 lat, był przyjacielem Václava Havla. Jest obdarzony niezwykłym umysłem i intuicją. Stworzył metodę tzw. dialogické jednání , czyli działania w dialogu. Chodzi o uaktywnienie dialogu z wewnętrznym partnerem czyli przywołanie w dorosłej osobie jakości dziecka i sposobu komunikacji, który mamy naturalnie jako małe dzieci. Podczas improwizacji, której towarzyszą pewne reguły, uaktywnia się drugie ja, z którym rozmawiam. Działanie profesora było działaniem parateatralnym, ale też uczestniczyło w nim bardzo dużo psychologów, a także osób, które chciały się rozwinąć twórczo.

Jak wyglądały takie zajęcia?  

- Chodzi o moment otwarcia - bo do takiego otwarcia w trakcie tych działań dochodzi. Na początku może być ono związane z frustracjami, bo człowiek zastanawia się: "Co ja robię? Przecież jestem dorosły! Inne osoby mnie obserwują". Ale potem, jeżeli jesteśmy w stanie chwycić się jakiegoś impulsu, który jest w ciele, bo wszystko jest w ciele, gdy pójdziemy za swoim głosem, zaczynamy mieć z tego frajdę. Pojawia się dialog, który czasem prowadzi nas do niesamowitych obrazów i inspiracji, które potem możemy przenieść do powstania jakiegoś twórczego dzieła, albo wykorzystać w inny sposób, chociażby dowiedzieć się czegoś o sobie. Sesje te zawsze były kontrolowane przez profesora, albo osobę do tego upoważnioną, ponieważ osoby z zaburzeniami, albo bardzo wrażliwe czasem mogły się w takiej improwizacji zatracić. Musiał więc być ktoś, kto kontrolował sesje i wiedział, gdzie postawić granicę.

- Studiując w Pradze zaczęłam swoją przygodę z tangiem. To było bardzo intensywne - tango widziałam wszędzie, o tangu śniłam, tańczyłam je w myślach i miałam mnóstwo pomysłów, bo realizowałam swoje autorskie przedstawienia, do których mogłam zapraszać artystów. To byli głównie muzycy, z bandoneonem, często przybysze z Argentyny, więc tworzyły się bardzo ciekawe rzeczy, gdzie tango było ważnym elementem, albo inspiracją. Potem ciężko mi było pozbyć się tego tanga z głowy, żeby coś innego stworzyć. Zaczęłam je więc wykorzystywać twórczo i prowadziłam zajęcia ze studentami z młodszych lat i były to treningi teatralne. Wcześniej na mojej uczelni nie tańczyło się tanga, przyniosłam je z zewnątrz. Zaczęłam wprowadzać elementy tanga do treningów fizycznych, które mają na celu zbudowanie dialogu. A we współpracy na scenie właśnie o to chodzi, żeby zbudować dialog. Na tym zresztą skupiła się moja praca magisterska - "Tango, jako działanie z wewnętrznym partnerem", gdzie pisałam o dialogiczności tanga, na poziomie rozmowy z sobą (ja-ja), następnie dialogu z muzyką, dialogu z drugim partnerem, dialogu z przestrzenią, gdzie wszystko odbywa się na wielu poziomach.

- Potem dostałam się na studia doktoranckie do Rzymu, na wydział pedagogiki, nauki o edukacji. Tam moim tematem były narzędzia terapeutyczne w pracy z osobami dorosłymi. Zrezygnowałam z doktoratu, ale założyłam stowarzyszenie kulturalne, prowadziłam warsztaty dla dorosłych i dla dzieci w zakresie różnych twórczych dziedzin, organizowałam tango milongi, prowadziłam kursy tanga współpracując z wieloma tancerzami, jak i szkoliłam się sama u wielu maestros, chociażby w Akademii Alejandry Mantinan. Wszystko co dotyczyło tanga i tematyki tangowej było dla mnie interesujące, w tym metody stricte terapeutyczne, pod kątem pracy z osobami o określonych potrzebach - z chorobą Parkinsona, jak i Alzheimera. Tyle, że wtedy uczestniczyłam w seminariach na ten temat, nie w bezpośredniej pracy z takimi osobami. To zadziało się dopiero jak przyjechałam do Polski. I to była wielka przygoda. Naprawdę.      

Czego się od nich nauczyłaś? 

- Dali mi wiedzę, że im starszy jest człowiek, tym bardziej wraca do dzieciństwa. I te elementy dziecka z wiekiem stają się coraz bardziej wartościowe, dają poczucie oparcia. Często te osoby tańcząc, gdy dochodzi do połączenia z muzyką, z tangiem, ale też z pracą fizyczną, które chociażby przynosi gyrokinesis, wracały do pewnych wizji, wspomnień, pomysłów, sięgały do przeszłości. Uaktywniała się ich wyobraźnia, to się widziało od razu na twarzy - jak ona reaguje, jak puszczają wszelkie napięcia, kiedy na przykład zaczynają wspominać czasy, gdy chodzili razem na wagary. Mieliśmy zajęcia w pierwszy dzień wiosny, wszyscy tańczyli. W pewnym momencie uczestnicy zaczęli wspominać, gdzie każdy z nich spędzał wagary. Jeden z panów mieszkał i chodził do szkoły pod Krakowem. W dzień wagarowicza wsiadał do autobusu i jechał do Krakowa, o czym mama nie wiedziała. Pani na to: "A ja chodziłam do sądu. Tam był taki korytarz i matka mnie kiedyś nakryła, jak tam siedzę! To było bardzo kompromitujące!". Widać było, że te momenty, kiedy mogą tańczyć, są dla nich bezcenne. Są jak walka na śmierć i życie, bo w tym momencie mieli okazję, żeby zawalczyć o samych siebie. Zawalczyć przede wszystkim o swoją równowagę.  

I metaforycznie, i dosłownie. 

- Tak. Bo upadek towarzyszył im bardzo często. Tu mogli się dowiedzieć, nauczyć i doświadczyć, jak siebie chronić i trzymać w równowadze, ale też tego, co powoduje ryzyko przenoszenia ciężaru ciała. Co się dzieje, jeśli zachowam się inaczej? Mogli nauczyć się obchodzenia swoich przyzwyczajeń, swoich ścieżek, które często są podyktowane uwarunkowaniami chorobowymi. Boję się czegoś zrobić, więc tego nie dotykam, chowam w sobie i czuję strach, żeby się otworzyć.     

To wszystko widać w ciele?  

- Absolutnie widać w ciele. Trzeba także mieć świadomość, że osoby te są uzależnione od leków, że zachwiany jest u nich stan dopaminy. Chciałam stworzyć przedstawienie teatralne z udziałem osób z chorobą Parkinsona, ale byłoby to przedsięwzięcie niesamowicie ryzykowne, ponieważ ciężko cokolwiek przewidzieć. Ktoś coś deklarował, a następnego dnia już o tym nie pamiętał, albo jego myśl była na zupełnie innym biegunie.  

Skąd się wzięła twoja współpraca z Teatrem 21? To jeden z nielicznych teatrów w Polsce, gdzie występują osoby niepełnosprawne.   

- Do współpracy zaprosiła mnie moja koleżanka, Justyna Wilgus, jedna z prowadzących Teatr 21, z którą się znamy jeszcze z działania w Teatrze Węgajty. Zaproponowała mi prowadzenie zajęć gyrokinesis dla swoich aktorów, ponieważ osoby z zespołem Downa często mają problemy z kręgosłupem - ich kręgosłupy są słabe, często nadmiernie obciążone. Dla nich gyrokinesis było zbawienne poprzez swój łagodny charakter pracy z ciałem. Tym, że sukcesywnie poprzez znajome już elementy, takie jak oddech, który jest ukierunkowywany, aktywujemy swoje ciało, zaczynając od dolnych partii kręgosłupa. Zaczynamy od pozycji siedzącej, znajomej dla wszystkich. Wychodząc od pozycji znajomej i przyjaznej dużo łatwiej jest przejść w aktywność, zaprosić osobę do działania.

- Aktorzy Teatru 21 to osoby bardzo aktywne, bardzo chętne ruchu i wszelkiego działania. Są przyzwyczajone do prób i dynamiki pracy na scenie, więc to jest grupa, która regularnie dostaje pewien trening. Przy czym w zajęciach uczestniczyły nie tylko osoby z zespołem Downa, ale też z autyzmem. Przyszli ze swoimi opiekunami, więc to było fantastyczne dla wszystkich. Wydawało się, że osoby z autyzmem mają trudność w wykonywaniu tych ćwiczeń, ciężej im było się otworzyć na nowe wyzwania. Miałam więc frajdę, żeby znajdować zabawowe elementy, które odwołują się do ich ambicji, odwracają trochę uwagę od tego, czego się boją. Wszyscy na tym korzystali, również opiekunowie, którzy obarczeni są dużą dozą obowiązków, napięć w ciele, w plecach, przez dźwiganie, podnoszenie, przeprowadzanie itd. i brak czasu dla siebie. Ta forma była dla nich świetna, w dodatku darmowa. 

Dlaczego tak mało osób niepełnosprawnych jest w przestrzeni publicznej? Oczywiście, częściej można zauważyć kogoś takiego na spacerze teraz niż 20 lat temu, ale w miejscach pracy nie są widoczne.  

- Sądzę, że dzisiaj jest dużo większe otwarcie na osoby niepełnosprawne, mówię tu o społeczeństwie świadomym. Mam nadzieję, że będą one inspiracją, partnerem komunikacji i współdziałania. Dla mnie osoby z chorobą Parkinsona były niezwykle inspirujące, jako temat pracy z ciałem, tego, co człowiek może, a czego nie, co się z nim dzieje, jakie są jego sposoby i możliwości na przekraczanie granic. Inność inspiruje, ale z drugiej strony jeżeli mówimy o chorobie, która jest przekleństwem osoby na nią chorującej, ciężko jest myśleć o inspiracji. Niemniej uważam, że powinno się dużo mówić o tym, co wnoszą w społeczeństwo tacy ludzie. Działają inaczej, ale sobie radzą. Potrafią być aktywni i bardzo zdyscyplinowani, gdyż im zależy. Chcą być widzialni, nie chcą egzystować w ukryciu, chociaż czasem to ich ukrycie wynika z przyzwyczajenia, a nie z naturalnej potrzeby.

- Polecam zobaczenie spektakli Teatru 21, bo są na niesamowicie wysokim poziomie artystycznym, są wyznaniem nie tylko natury osób z zespołem Downa, ale w ogóle nas wszystkich. Poprzez te spektakle możemy zobaczyć również siebie. To, co ich dotyka, dotyka i nas. W wielu tematach przeżywają dokładnie takie same problemy, które my przeżywamy. Pomijając kwestię ich ograniczeń mobilności, poruszania się, tego, jak zorganizowane są dla nich warunki prawidłowego funkcjonowania, potrzeby mamy dokładnie te same i te same emocje. Wszyscy jesteśmy obdarzeni różnymi wrażliwościami, a ludzie z zespołem Downa, z autyzmem są wszechstronnie utalentowani i wrażliwi na wszelkiego rodzaju bodźce z zewnątrz. Współpraca  z nimi jest twórcza, rozwijająca, ciekawa i po prostu ludzka.    

***

Ula Wojtkowiak dalej będzie współpracowała z aktorami, w nowej siedzibie Centrum Sztuki Włączającej Teatru 21, przy placu Hallera w Warszawie. 

W roku 2021 ruszą zajęcia "Tango impro" - projekt inkluzywny oraz "Rytm i muzyka w ciele osób z chorobą Parkinsona".

Pod koniec września ponownie można będzie uczestniczyć w zajęciach online "Gyrokinesis - łagodna aktywacja". Są one otwarte dla wszystkich. Wszelkie informacje dotyczące opisanych działań znaleźć można na stronie: https://www.facebook.com/teatr21/, bądź https://www.facebook.com/Gyrokinesis-Ula-Wojtkowiak-783110255080424/