Piotr Van Montagu nie zdobył złota na paraolimpiadzie w Tokio. W jego przypadku miejsce na podium jest jednak sprawą drugorzędną. Udowodnił całemu światu, że większość ograniczeń jest tylko w głowie, bo na pewno nie w ciele.
Warto poznać historię Van Montagu’a, zwłaszcza, że pojawia się w niej wątek polski.
Powiedzieć, że wychowanie dziecka z niepełnosprawnością jest nie lada wyzwaniem, to nic nie powiedzieć. Czasami rodzic nie wyobraża sobie, że mógłby udźwignąć taki ciężar. Zdarza się, że po prostu go nie dźwiga. Tak było w przypadku Piotra, który urodził się bez rąk oraz z niedowładem jednej nogi.
Media niesłusznie spekulują, że niepełnosprawność Van Montagu została spowodowana przez talidomid. Medykament miał zaważyć na życiu tysięcy dzieci, które rodziły się bez kończyn. Lekarze przepisywali go kobietom w ciąży, bo pomagał zwalczyć poranne nudności i ułatwiał zasypianie, nie zdając sobie sprawy, że lek ma tak niszczący wpływ na rozwijający się płód.
Gdy udowodniono, że skutki uboczne są dramatyczne, w 1961 roku zaczęto wycofywać specyfik z aptek. W Polsce Ludowej na szczęście nie był sprzedawany, jednak niektórzy zwracają uwagę, że mógł zostać sprowadzany z RFN-u - był sprzedawany bez recepty. Prawda jest jednak taka, że dziecko urodzone w 1988 roku nie miało prawa być ofiarą talidomidu, a wtedy urodził się Piotruś. Dziecko przyszło na świat bez rąk, z jedną nogą niewładną. Nie wiadomo, jaka była sytuacja matki i czy dostała od kogokolwiek wsparcie. Wydaje się, że nie, bo jej decyzja była najbardziej dramatyczną z możliwych. Synka oddała do sierocińca, gdzie spędził pierwsze cztery lata swojego życia.
To, co dla jednego człowieka wydaje się sytuacją nie do przejścia, dla innego jest wyzwaniem, któremu wie, że sprosta. A wyzwanie to podjęli pewni Belgowie, 28 lat temu składając papiery adopcyjne i starając się, by pewien chłopczyk z Polski stał się członkiem ich rodziny. Państwo Van Montagu dostali zgodę - Piotruś przyjechał z Polski do Belgii. Nie miał rąk, i nie mógł chodzić, bo jedna z jego nóg była zdeformowana, jednak opieka, jaką nowi rodzice zapewnili dziecku, dała owoce, których najpewniej sami się nie spodziewali. Mowa tu nie tylko o samodzielności dorosłego już syna, ale o jego osiągnięciach, na które patrzy cały świat.
Oto Piotr Van Montagu wystartował na igrzyskach paraolimpijskich w Tokio w łucznictwie, gdzie wydawać by się mogło - bez rąk szans nie ma. Van Montagu zafascynowany sagą "Władcy Pierścieni" i jej bohaterem, Legolasem, postanowił zacząć trenować łucznictwo. Wcześniej grał w piłkę nożną na wózkach. Trudno uwierzyć, że łucznictwo trenuje dopiero od trzech lat. Dzisiaj w tej konkurencji walczył o złoto.
Swój występ skomentował w następujący sposób: "Byłem blisko. Jestem dumny, przeszedłem samego siebie. Tutaj przegrywam o punkt, ale jestem bardzo zadowolony z moich pierwszych igrzysk paraolimpijskich. Teraz będę nadal ciężko pracować na mistrzostwa świata, które odbędą się w Dubaju w 2022 roku."
Nie wiadomo, jak potoczyłoby się życie Piotra, gdyby został w Polsce. Jak widać odpowiednia opieka, specjalna edukacja i wsparcie na wysokim poziomie powodują, że człowiek może rozwinąć swoje umiejętności i potencjał, który posiada. I nie jest ważne, że jego ciało ma ograniczenia. Jak widać - pozorne.