Rozmiar czcionki:
A
A
A
Kontrast:
a
a
a
a

Odroczenie - trudna decyzja

Dziecko niepełnosprawne intelektualnie może być odroczone od rozpoczęcia nauki szkolnej do dziewiątego roku życia. Rodzice często zastanawiają się, czy rzeczywiście warto skorzystać z tej możliwości.

Mama 23-letniego Bartka z zespołem Downa

Aleksandra Bujas, Interia.pl: Wiem, że swego czasu zastanawiała się pani nad odroczeniem syna, ale ostatecznie poszedł do szkoły zgodnie ze swoim rocznikiem. Jakie argumenty przeważyły?

- Niemal wszyscy znani mi rodzice dzieci starszych stanowczo odradzali odroczenie, zwłaszcza o więcej niż o jeden rok. Część z nich zwracała uwagę, że zdecydowali się pozostawić dziecko w przedszkolu częściowo dla własnej, osób pracujących zawodowo, wygody. Wcale się nie dziwię. Ferie, wszelkie szkolne dni "specjalne" to wyzwanie organizacyjne dla pracującego rodzica. Dziecko zdrowe szybko nauczy się samodzielności, dostanie przysłowiowy klucz na szyję. A niepełnosprawne? Jeśli dziecko niepełnosprawne zostanie zaopiekowane w przedszkolu, a matka i ojciec będą mogli spokojnie pracować. W tamtych latach (na początku lat dwutysięcznych, przyp. red.), można było odraczać dzieci z orzeczeniem nawet do dziesiątego roku życia.

- Dlaczego więc rozważała pani możliwość odroczenia syna?

- Brałam pod uwagę dwie szkoły, specjalną o bardzo dobrej opinii oraz integracyjną, co do której również miałam przekonanie. Między tymi dwoma placówkami toczyła się moja prywatna rozgrywka. Uznałam, że jeśli postawię na integrację, odroczę syna, by jak zdobył więcej kompetencji, a dzięki intensywnej powtórce utrwalił podstawy, poszedł do przodu. Tym sposobem, nie odstawałby na początku wiele od pełnosprawnych rówieśników, choć później różnice oczywiście dałyby o sobie znać.

- Wybrałam jednak kształcenie specjalne, syn poszedł do szkoły mając ukończone siedem lat. Trafił świetnie, w klasie były wyłącznie dzieci z zespołem Downa, mówiące, rezolutne. Ciągnęły go w górę, podobnie jak koledzy ze świetlicy, bo bez niej się nie obeszło. Jednak i tam otrzymywał stymulację intelektualną, dzięki ciekawym zajęciom aranżowanym przez panie nigdy nie był bierny. Towarzystwo dzieci z porażeniem mózgowym, a więc sprawnych intelektualnie, też go podciągnęło. Nowe koleżeństwo zaopiekowało się Bartkiem jako tym mniejszym, słabszym, któremu trzeba w niektórych rzeczach pomagać.

A jak sam Bartek zareagował na dzieci z innymi niepełnosprawnościami?

- Nadspodziewanie dobrze. Wcześniej, nie licząc rodziny i rówieśników z sąsiedztwa, miał kontakt głównie z maluchami takimi jak on, niepełnosprawnymi intelektualnie. Kontakt z dziećmi niepełnosprawnymi ruchowo, za to bystrymi i rezolutnymi, był dla niego nagradzający.

Obawiała się pani, że syn mógłby sobie nie poradzić w klasie, miał tzw. gotowość szkolną?

- W klasie był ze "swoimi", program był niemal skrojony na miarę. Szkoła specjalna okazała się, zgodnie z oczekiwaniami, miejscem przyjaznym i otwartym. Do takich placówek niekiedy, obok dzieci niepełnosprawnych, trafiały też dzieci, z którymi nie radziły sobie inne szkoły. To była dla nich ostatnia deska ratunku. Nie chciałam, by Bartek miał takie towarzystwo, wiele się nasłuchałam od bardziej doświadczonych mam. Na szczęście nasza szkoła przyjmowała zazwyczaj dzieci z orzeczeniem, więc mogłam odetchnąć.

- Syn zawsze sobie radził i nadążał za klasą, choć jego grupę można by nazwać tą mocniejszą. Zadania zwykle robili wspólnie, w klasie, czasami trzeba było odrobić pracę domową. Jeśli któryś z uczniów np. potrzebował na to więcej czasu, rodzic mógł poprosić nauczyciela o wydłużenie terminu oddania pracy. Dzięki temu dzieciaki pracowały bez stresów, w swoim tempie. I robiły postępy.

Mama 11-letniej Oli z zespołem Downa

Aleksandra Bujas, Interia.pl: Zdecydowali państwo o pozostawieniu córki w zerówce przedszkolnej o rok dłużej. Skąd taki wybór?

- Za tym wyborem przemawiało wiele okoliczności. Pomijając oczywistą kwestię, jaką jest niepełnosprawność intelektualna naszej Oli, braliśmy pod uwagę, fakt, że urodziła się jako wcześniak, pod koniec roku. Z uwagi na te uwarunkowania i tak była w tyle w porównaniu z innymi dziećmi o specjalnych potrzebach ze swojego rocznika. To naprawdę trudny start.

- Gotowości szkolnej nie miała jeszcze żadnej. Było dla niej za wcześnie na siedzenie w ławce, pisanie po śladzie i wejście w tryb nauki. Zawsze dobrze pracowała na zajęciach 1:1, zresztą jak większość jej przedszkolnych kolegów i koleżanek, a w szkole, nawet specjalnej, tego typu zajęć siłą rzeczy będzie mniej.

Czy udało się zaobserwować, że Ola rzeczywiście skorzystała na dodatkowym roku spędzonym w przedszkolu?

- Manualnie poszła do przodu. Kolejny rok z kolorowaniem, nawlekaniem, zabawami usprawniającymi tzw. motorykę dużą i małą pomógł jej nie tylko utrwalić podstawy, ale i się rozwinąć. Wcześniej nie potrafiła poprawnie chwycić ołówka. Dzieci z zespołem Downa mają nieco niżej ustawione kciuki, stąd problemy m.in. z chwytem pęsetowym czy poprawnym trzymaniem przyborów do pisania. Pomogły jej zabawy paluszkowe i mozolne ćwiczenia, w szkole nie byłoby już na to czasu.

- Plusów było znacznie więcej. Ugruntowała wiedzę, bo powtarzała ten sam materiał po raz drugi. Dzięki temu, w drugim roku uczęszczania do przedszkolnej grupy sześciolatków poczuła się pewnie. Stała się dojrzalsza, bardziej współpracująca. Wcześniej niby bawiła się z dziećmi, a tak naprawdę bawiła się obok nich. Nawet fizycznie odstawała od rówieśników, bo była i jest bardzo mała i drobna. Czasami, chcąc zwrócić na siebie uwagę, zaczynała rozrabiać. Na szczęście od początku uczęszczała do przedszkola specjalnego, gdzie nikt nie dziwił się jej zachowaniom. W moim odczuciu ten podarowany rok, który, mówiąc obrazowo, nieco przedłużył jej dzieciństwo, wiele zmienił. Wyglądało na to, że do szkoły (w jej przypadku to akurat specjalny ośrodek szkolno-wychowawczy) musiała po prostu dorosnąć.

Są tacy, którzy przetrzymali dziecko dłużej w przedszkolu i dziś tego żałują, mówią, że zamiast tego lepiej wydłużać etapy edukacyjne w szkole.

- Bardzo dobrze to rozumiem. Dlatego w grę wchodziło odroczenie tylko o rok. Znam rodziców, którzy odraczali dzieci o dwa trzy lata w nadziei, że maluchy nadrobią zaległości, jakie mają w stosunku do rówieśników. Tymczasem to tak nie działa!

Co jest nie tak w takim rozwiązaniu?

- Małe dzieci, szczególnie te wzmocnione wczesną interwencją, niewiele odstają od rówieśników, ale z wiekiem różnice stają się coraz bardziej widoczne, szczególnie w wieku szkolnym, gdy dzieci zdrowe wystrzeliwują do przodu, mając eksplozję wielu umiejętności naraz. Nie ma się co łudzić, że przedłużony o kilka lat pobyt w przedszkolu różnice te pozaciera, przeciwnie.

Niektórzy rodzice i specjaliści dziwią się takim wyborom, wskazując na fakt, że w szkole specjalnej, z dostosowanym programem nauczania, dziecko szybkiej ruszy do przodu niż będzie to miało miejsce w powtórzonej zerówce.

- Słyszałam opinie, według których przedszkola to przechowalnie dla dzieci starszych, które na takim odroczeniu niewiele korzystają. Nie zgadzam się z tą tezą, ale z pewnością wiele zależy od placówki, a przede wszystkim od kadry tam zatrudnionej.

- Przedszkola takie jak nasze nie obniżają dzieciom poprzeczki, a przeciwnie. Logopeda dwa razy w tygodniu, zajęcia z psychologiem, rehabilitacja ruchowa, zajęcia z integracji sensorycznej, sala doświadczania świata, w której Ola najchętniej by się zabarykadowała (śmiech). Dwa lata intensywnej stymulacji intelektualnej, wzmocnionej dodatkowo pobytem w młodszych grupach przedszkolnych i zajęciami w OWI (ośrodku wczesnej interwencji) daje efekty.