Rozmiar czcionki:
A
A
A
Kontrast:
a
a
a
a

Jesteśmy na dobrej drodze

"Brakuje nam jeszcze trochę, by dogonić resztę świata, ale wystartowaliśmy znacznie później. Potrzebujemy więcej czasu, ale z drugiej strony w ciągu ostatnich 10 lat wykonaliśmy taką pracę, która wypełniła lukę po 30 czy 40 latach, w których na rzecz osób z niepełnosprawnościami nie robiło się zupełnie nic" - mówi Agnieszka Pleti, Prezes Fundacji Poland Business Run.

Monika Szubrycht: Czy Polacy boją się osób z niepełnosprawnościami?   

Agnieszka Pleti, Prezes Fundacji Poland Business Run: Myślę, że boją się coraz mniej, że to się bardzo zmieniło przez ostatnie kilkanaście lat. Coraz więcej osób z niepełnosprawnością jest widocznych w przestrzeni publicznej. I to jest fantastyczne, bo dzięki istnieniu różnych programów aktywizujących osoby z niepełnosprawnością, jeśli chcą coś zrobić to mają taką szansę i możliwość. A w związku z tym, że mają taką możliwość, reszta społeczeństwa oswaja się z ich codziennym widokiem.

- Pamiętam takie doświadczenie na początku mojej pracy z osobami z niepełnosprawnością. Odwiedzaliśmy wtedy w różnych miejscach Polski ludzi, którym pomagaliśmy. Pamiętam spotkanie z dziewczyną spod Częstochowy, która miała naprawdę trudne życie. Mieszkała w małej wiosce, a rozmawiamy o czasach 10 lat wstecz. Dziewczyna chodziła do lokalnej szkoły i nawet nie chodzi o to, że jej rówieśnicy czy nauczyciele się jej bali. Oni ją wręcz napiętnowali z racji tego, że miała drewnianą protezę ręki. I nauczyciele, mentorzy, dorośli ludzie zwracali uwagę tej dziewczynie i prosili, żeby "coś z tym" zrobiła. Bo to jest brudne, nie wygląda dobrze i tak dalej. Takie historie miały miejsce.

- Na szczęście teraz to jest nie do pomyślenia. Może się gdzieś jeszcze takie rzeczy dzieją, ale one są absolutnie jednostkowe. Myślę, że nabraliśmy wrażliwości na obecność i potrzeby osób z niepełnosprawnością w społeczeństwie. To fantastycznie, że mamy coraz więcej akcji edukacyjnych, uświadamiających, na czym różnego rodzaju niepełnosprawności polegają. Otwarcie mówi się o osobach z niepełnosprawnością - że to są ludzie, którzy żyją z nami w jednej przestrzeni, że mają inne umiejętności i talenty, albo jak powinniśmy się w stosunku do nich zachowywać, żeby im też żyło się z nami dobrze.

- Myślę, że jest coraz większa wrażliwość, ale też, gdy wracam pamięcią do naszych początków i pierwszych spotkań z beneficjentami fundacji, to my się musieliśmy siebie wzajemnie nauczyć. To, co to teraz jest normą, czyli wiedza o tym, jak rozmawiać z osobą z niepełnosprawnością, żeby czuła się dobrze, w jaki sposób szanować jej granice, a także że nie powinniśmy wchodzić w rolę człowieka, który osoby z niepełnosprawnością ze wszystkiego wyręczy, dawniej normą nie było. To było bardziej intuicyjne działanie, więc dlatego ludzie omijali osoby z niepełnosprawnością, bo nie wiedzieli, w jaki sposób zacząć z nimi rozmawiać i jak na nie reagować. Teraz same osoby z niepełnosprawnością przełamują bariery, chociażby podając rękę na powitanie. Mówię oczywiście o niepełnosprawności, która w naszej fundacji jest nam najbliższa, czyli o niepełnosprawności ruchowej. Gdy rozmawiamy z kimś, kto jest na wózku, naturalne jest, że powiemy: "idziemy razem". To są rzeczy, w których osoby z niepełnosprawnością pomagają - wystarczy się w nie wsłuchać i można za nimi podążać. Myślę, że w ostatnich latach wydarzyło się bardzo dużo dobrych rzeczy.

Zdarza się, że widok osoby na wózku inwalidzkim budzi zainteresowanie dziecka, które pokazuje paluszkiem, pyta - a dorosły mówi: "Nie rób tak" i odwraca jego uwagę. Czy rodzice nie powinni oswajać dzieci z niepełnosprawnością? Czy nie powinna się tym zajmować również szkoła? Kiedy i jak powinna zająć się tym edukacja?  

- Tutaj mamy do czynienia z pracą na wszystkich możliwych płaszczyznach. Myślę, że cudownie, jeśli możemy zacząć oswajać dzieciaki z niepełnosprawnością od najmłodszych lat. Jako fundacja współpracujemy z kilkoma zaprzyjaźnionymi przedszkolami, które nas odwiedzają. Dosłownie wczoraj rozmawialiśmy w Centrum Sportu Osób Niepełnosprawnych z przedszkolem, które jest niedaleko nas, a które zapytało, czy dzieciaki mogą przyjść i zobaczyć, w jaki sposób osoby z niepełnosprawnością ćwiczą - jak wygląda hala sportowa, dostosowana do potrzeb takich osób, jak przebiegają zajęcia i tak dalej. I mają taki projekt, związany ze sportem, w który mądre pani prowadzące postanowiły włączyć wszystkie aspekty, w tym zagadnienie osób z niepełnosprawnością. Tu mamy jeden przykład.

- Drugi - media, które nas wspierają w różnych miejscach i na różne sposoby - społecznościowe, posty, tweety, filmiki na YouTube to wszystko pomaga mówić o potrzebach osób z niepełnosprawnością i to absolutnie powinno pojawiać się w programie nauczania. Będąc studentem, czy ucząc się w liceum, mamy obok siebie osobę z niepełnosprawnością i trochę się jej uczymy, oswajamy się. Ta osoba jest naturalną częścią naszej rzeczywistości, więc się z nią normalnie rozmawia, pracuje i tak dalej. Istotnym miejscem jest też dom rodzinny, bo tam otrzymujemy zestaw wartości, które nas utwierdzają w przekonaniu, że coś jest dobre, a coś złe, zwłaszcza gdy jesteśmy młodzi. Temat niepełnosprawności pojawia się w takim aspekcie, że są osoby, którym warto czasami pomóc. Trudną rzeczą jest wciąganie dzieciaków w działania wolontaryjne, ale przez te działania młodzież styka się i spotyka z osobami z niepełnosprawnością. Dla nich potem takie spotkania są też absolutnie naturalne.

Jakiś czas temu rozmawiałam z matkami o tym, jakie reakcje budzą ich niepełnosprawne dzieci. Pozwolę sobie zacytować ich słowa: "niech pani zabierze to coś", "takie dziecko byłoby traumą dla innych dzieci w klasie", "musi się pani pogodzić, że z niego nic nie będzie", "skończy w DPSie przywiązana do kaloryfera". To mówili ludzie po studiach, lekarze i specjaliści. Skoro oni nie potrafią, to jak mają nauczyć się poprawnej komunikacji zwykli ludzie?  

- Przerażające, że takie rzeczy się jeszcze słyszy. Jestem z jednej strony niepoprawną optymistką, a z drugiej strony idealistką i pewnie taka umrę. Wydaje mi się, że im więcej będzie się mówiło i rozmawiało na ten temat, tym mniej będzie takich sytuacji. Cały czas wierzę, że to jest jakiś mikro promil w tym wszystkim, co się aktualnie dzieje. Na przykład matki dzieciaków z niepełnosprawnościami niezwykle się wspierają, wymieniają informacje i doświadczenia. Powstaje bardziej zamknięty krąg, niezwykle wrażliwy na siebie i swoje potrzeby. Poruszyło mnie, że mamom tych dzieciaków towarzyszyły koleżanki, które mają zdrowe dzieci. I widać, że rodzice dzieciaków z niepełnosprawnością otrzymują od matek zdrowych dzieci i samym dzieciaków, ogromne wsparcie. Po prostu. Są w ten sposób wciągane do normalnego, społecznego funkcjonowania.

- Zmieniła się też rola ojców, co obserwuję z ogromną radością, bo widzę że się włączają w życie swoich dzieci. Kilka lat temu standard był taki, że ojcowie znikali, gdy się tylko okazywało, że urodziło się dziecko z niepełnosprawnością. Obierali wtedy troszkę inną, prostszą drogę. Teraz dużo częściej są obecni i wspierający. Naprawdę w tym obszarze dzieje się bardzo dużo dobrego.

We Francji jest około 6 proc. osób niepełnosprawnych, w Wielkiej Brytanii 5, w Skandynawii 2 procent, u nas aż kilkanaście procent (i zarazem są mniej widoczni). Dużo, bo nie ma dostosowań, które pozwoliłyby ludziom pracować, a nie przebywać na głodowej rencie. Czy coś się zmieni, bądź zmienia na lepsze?  

- Obawiam się, że my, tu w Polsce, będziemy jeszcze trochę tkwić w tym marginesie kilkunastu procent, niestety. Ten proces, który się rozpoczął i trwa, musi się rozwinąć. Z jednej strony jest duża otwartość - i to już widać - ze strony firm, co też obserwujemy w kontekście samego biegu Poland Business Run. Nasi partnerzy chcą i zatrudniają osoby z niepełnosprawnością i to jest fantastyczne. Oczywiście, żeby tam zacząć pracować trzeba mieć konkretne kwalifikacje, wykształcenie lub odbyć kursy zawodowe.

- To się zmienia na lepsze, ale mówimy ciągle o kontekście dużych miast. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w małych miejscowościach i na wsiach, gdzie możliwości poszerzenia kompetencji są ograniczone. Tam też się zmienia wrażliwość, ale potrzeba pewnego rodzaju determinacji. Z jednej strony tej osoby, która mimo swoich fizycznych ograniczeń, chce coś zacząć robić, a z drugiej strony potrzebne jest wsparcie otoczenia, które pomoże tej osobie działać.  

- Mieliśmy beneficjenta, który robił kute ogrodzenia. I ta informacja, że on po wypadku nadal pracuje i wykonuje te ogrodzenia, rozeszła się po okolicy i zrobiła mu reklamę. Z kolei, jak się popatrzy na małe miasteczka i miejscowości, to trzeba zauważyć, że tam są bardzo mocno rozbudowane systemy wsparcia. Działają zdecydowanie sprawniej niż w dużych miastach, w których przez większość czasu pozostajemy anonimowi. Lokalne społeczności szalenie się wspierają. Gdy się coś komuś dzieje złego, to uruchamia się mechanizm angażujący wszystkich po kolei - czy to w zbiórce funduszy, czy to w jakiejś innej formie pomocy. W fundacji często dowiadujemy się, że ktoś potrzebuje wsparcia z telefonu sąsiada lub znajomego. Ktoś dzwoni i mówi: "znam taką osobę, która uległa wypadkowi i przydałaby się jej pomoc".  

- Widzę ogromną różnicę w stosunku do tego, jak wyglądała rzeczywistość jeszcze dekadę temu. Na pewno jako społeczeństwo potrzebujemy jeszcze czasu. Liczę też, że pandemia wydarzyła się po coś. Może, żebyśmy się uwrażliwili na codzienność, w której funkcjonujemy, bo widzimy, jak za pstryknięciem palca wszystko może rozsypać się w drobiazgi. W związku z tym na pewno byłoby lepiej zacząć doceniać to, kogo mamy wokół i skupiać się na swoim najbliższym otoczeniu. Pandemia pokazała, że ludzie potrafią i chcą się w trudnych sytuacjach wspierać. Mnóstwo było takich akcji jak robienie zakupów dla starszych sąsiadów, czy wyprowadzanie na spacery psów. To wszystko świadczy o tym, że my mamy tę konieczną wrażliwość. Tylko trzeba też wiedzieć, gdzie i jak skanalizować swoją pomoc.

- Podczas pandemii wszyscy potrzebowali jakichś form wsparcia, więc obserwowaliśmy poruszenie. W lokalnych społecznościach osoby, które potrzebują pomocy, trzeba odnaleźć, bo one często są niewidoczne. To też się zmieniło i zmienia. Jeszcze kilka lat temu osoby niepełnosprawne były poukrywane w domach, ludzie się ich wstydzili, społeczność się wstydziła. Matki nie pokazywały swoich dzieci, bo inni ich nie akceptowali. Ten czas już na szczęście za nami.

- Często jestem pod wrażeniem tego, co się dzieje w tych małych ojczyznach. Ludzie tam znajdują czas na to, żeby się spotkać, porozmawiać, upiec wspólnie ciasto, albo wspólnie zorganizować festyn. My tego w dużych miastach nie robimy, to wszystko stało się bardziej anonimowe. Dlatego możemy korzystać z innych narzędzi, by pomagać osobom z niepełnosprawnościami. W dużych miastach mamy dostęp do biznesu, co pozwala na aktywizację zawodową tej grupy. W mniejszych miejscowościach to też mogą być jakieś lokalne interesy i przedsiębiorstwa, do których zaprosimy osoby z niepełnosprawnością. To może być prowadzenie jakiegoś pensjonatu lub np. agroturystyki. To wszystko jest możliwe i gdy uda się połączyć te wszystkie ścieżki, będzie bardzo dobrze. W tym momencie brakuje nam jeszcze trochę, by dogonić resztę świata, ale wystartowaliśmy znacznie później. Potrzebujemy więcej czasu, ale z drugiej strony w ciągu ostatnich 10 lat wykonaliśmy taką pracę, która wypełniła lukę po 30 czy 40 latach, w których na rzecz osób z niepełnosprawnościami nie robiło się zupełnie nic. Myślę, że jesteśmy na dobrej drodze.